środa, 17 grudnia 2014

Worek na buty w sowy


Moja córka ma w klasie trzy ulubione koleżanki.
Jedną z nich jest absolutna miłośniczka sów.
Kiedy więc pojawiła się potrzeba uszycia worka na buty
z wybraniem motywu nie było problemu :)
Tak się akurat szczęśliwie złożyło,
 że miałam w domu jeszcze kawałek tkaniny Kaufmanna właśnie w sowy.
















Tym arazem jakoś tak mnie wzięło,
żeby uszyć trochę inny worek - 
przepikowany na ocieplinie (przez co jest trochę sztywniejszy)
i w kształcie walca.





Zapięcie, niestety :) nie z sową, a z konikiem :)

 





I wiecie co - 
nie ma nic przyjemniejszego, niż zobaczyć tę radość i zachwyt na Jej twarzy
kiedy zobaczyła worek :)
A dzisiaj, kiedy dzieci mają już chyba dosłownie wszystko,
naprawdę trudno jest obdarować je czymś,
z czego tak szczerze by się ucieszyły (i jeszcze, żeby trwało to trochę dłużej, niż godzinę :)

niedziela, 7 grudnia 2014

Stary rower, koronka, kawa, kosz z kwiatami i inne romantyczności



Dziś krótko, bo już bardzo późno i oczy domagają się odpoczynku.
Wiem jednak, że gdzieś tam, po drugiej stronie światłowodu jest ktoś
kto bardzo na ten post czeka :)

 
 Tym razem powstał pamiętnik/notatnik dla miłośniczki 
stylu vintage, rowerów i kwiatów.
























Poszalałam ostatnio w sklepach internetowych z papierami
i oto efekt - "profesjonalna" wklejka.


















 Przyznam się szczerze, że do tej pory nie podobały mi się
"postarzane" strony.
Być może powodem mojej niechęci było przekonanie,
że po takich kartkach musi się bardzo źle pisać.
Ponieważ jednak ten pamiętnik aż prosił się o takie właśnie strony,
postanowiłam dać im szansę :)
i zrobiłam jedną na próbę.
Ponieważ jednak okazało się (o dziwo!), 
że pisze się po nich naprawdę przyjemnie (byle nie piórem;)
nie mogłam się już dłużej opierać :P













Natomiast wisienką na torcie jest zakładka,
a raczej maleństwo zawieszone na jej końcu:)












piątek, 28 listopada 2014

nanana...jesienne róże...nanana...


 A u nas jak co roku jesienią
"produkcja" róż z liści idzie pełną parą :)
W tym sezonie polska złota jesień
pozwoliła nam cieszyć się kolorowymi liśćmi wyjątkowo długo.


W mojej okolicy jest kilka pięknych klonów,
a pod nimi dosłownie hałdy cudnych liści, idealnych na róże.
Zawsze najwięcej jest tych w kolorze brązowym i żółtym.
Prawdziwym rarytasem są te czerwonawe, czerwono-ciemnozielone
 czy bordowo-ciemnofioletowe.
Nie wiem dlaczego, ale one są lekko błyszczące, wręcz metaliczne
a zrobiona z nich róża wygląda zupełnie nie jak z liści,
ale jak z czegoś...właściwie nawet nie wiadomo z czego...
 jakby z nawoskowanego papieru,
albo z zaimpregnowanej czymś tkaniny.
 







Bukiet z "liściowych" róż oprócz tego, 
że jest piękny i nietypowy
ma jeszcze jedną zaletę -
utrzymuje się baaardzo długo.
 Kiedy liście już całkowicie wyschną
róże tracą intensywność kolorów,
ale poza tym nic się z nimi nie dzieje.
Mogą tak stać wiele miesięcy
(a nawet i lat - u zaprzyjaźnionej właścicielki apteki 
mój bukiet stoi już chyba trzeci rok!:P)










czwartek, 13 listopada 2014

Dmuchawce, latawce, wiatr...



 Kiedy ktoś, kto sam zajmuje się rękodziełem
(a w dodatku jest w tym nieziemsko wręcz precyzyjny)
coś u ciebie zamawia,
to jest to komplement największej wagi.
A jednocześnie i największe wyzwanie :)
Wiedziałam, że Ona dostrzeże o wiele więcej,
niż przeciętny człowiek.
I nie w tym rzecz, że będzie się złośliwie czepiać,
tylko w takich chwilach chciałoby się móc wykrzesać z siebie 
więcej niż 100 %, żeby sprostać wyobrażeniom i oczekiwaniom :)





 To miał być pamiętnik/notatnik.
Nic więcej nie zostało powiedziane.
Wstępnych pomysłów miałam kilka, 
ale chyba bajkowa tegoroczna jesień tak mnie nastroiła, 
że w mojej głowie zagnieździły się dmuchawce.
One nie miały zamiaru jej opuścić, a ja wcale nie miałam chęci ich wyganiać.

 I tak oto powstało coś takiego:








Nie udało mi się tego uchwycić na zdjęciu,
ale wyhaftowane syntetycznym jedwabiem "piórka" dmuchawca
delikatnie połyskują w świetle,
co w połączeniu z pozostałymi - bawełnianymi nićmi
i surową, dość rzadko tkaną bawełną
dało naprawdę wdzięczny efekt.

 



 Ponieważ to dopiero mój drugi pamiętnik/notatnik
nie obyło się bez wpadek :)
I teraz już wiem na przykład, że kewlarowa nitka 
(taka, z której robi się kuloodporne kamizelki)
nie bardzo nadaje się do zszywania stron...
[to, że trzeba było w połowie pracy wszystko wypruwać i zszywać od nowa,
to nic w porównaniu z tym, ile trzeba było włożyć energii
w udobruchanie męża, który był świadkiem zmarnowania
3 metrów jego tak cennej nici :P)








Odkąd zrobiłam ostatni notatnik zaczęłam uważniej przyglądać się
wszystkim książkom.
I oto odkryłam, że są one jakoś tak sprytnie zszywane 
na samej górze i na samym dole.
Spróbowałam i ja coś takiego zrobić.
Kombinowałam, na ile mi tylko starczało wyobraźni
i uzyskałam coś takiego.
 






 Tak jak i poprzednio wklejki w środku zrobiłam z białego brystolu.
Tym razem, w nawiązaniu do okładki, narysowałam na nim lecące nasionka.


 




 Na wklejce z przodu znalazł się też wiersz rosyjskiej poetki
(w oryginale, rzecz jasna ;),
ale jaki - niech to pozostanie tajemnicą znaną tylko dwóm osobom :)








Kiedy już notatnik został przekazany nowej właścicielce
i kiedy poznałam jego przeznaczenie
pomyślałam, że lepiej chyba nie mogłam dobrać motywu na okładce.
Bo przecież czy można patrząc na dmuchawce
nie pomyśleć o przemijaniu -
 ulotności wspomnień, nietrwałości rzeczy, zmienności uczuć...








Mam nadzieję, że pisząc w nim nowa właścicielka będzie odczuwała
cudowną lekkość pióra! :P
 


czwartek, 6 listopada 2014

Pamiętnik/notatnik w sowy







Jakoś już ponad rok temu zobaczyłam gdzieś w internecie zdjęcie
ręcznie zrobionego pamiętnika/notatnika.
Miał skórzany grzbiet i materiałowe obicie okładek.
Zakochałam się.
Długo musiałam czekać, aż na tyle dojrzałam,
żeby samej taki zrobić.
Jakoś wiosną jeszcze zszyłam środek,
ale jakoś brakowało mi bodźca do zrobienia okładek.
Aż tu zupełnie nagle ;P nadeszły urodziny mojej bratowej.
I to nie byle jakie, tylko 30.! :)

Pomysłów miałam kilka, ale stanęło na tak przez Nią ulubionych sowach.

 Rysowałam je długo, szukając tej idealnej:)







Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie pasowały mi żadne słodko-cukierkowe
wizerunki tych ptaków.
Może dlatego, że uwielbiam Garfielda
moje serce zdobyła ta sprawiająca wrażenie
najbardziej spokojnej i ospałej :)
I kiedy tak patrzyłam w jej lekko przymknięte oczy :P
i na tę pełną...abnegacji postawę
nie mogłam - no po prostu nie mogłam -
nie spłatać jej jakiegoś figla! :P



Dlatego na tylnej okładce sowa wisi jak nietoperz :)
I, oczywiście, zadowolona z tego faktu nie jest :P













 Ponieważ moja bratowa szyje różne fajne ubrania
na wklejce na początku notatnika moja garfieldowa sowa zastanawia się,
co by tu dziś wymodzić :P
I znów nie bardzo jest zadowolona
z sytuacji, w jakiej ją postawiłam :)











Natomiast wklejka na ostatniej stronie przedstawia
moje poszukiwania odpowiedniej sowy :)












Ponieważ kartki zszywałam ręcznie
nie są one idealnie równiuteńkie,
ale cóż, taki urok rękodzieła :P







P.S. Ponieważ jest to mój pierwszy pamiętnik/notatnik
o wielu kwestiach nie pomyślałam (albo pomyślałam, ale przyjęłam błędne założenia)
i widzę już ile popełniłam pomyłek 
(np. zły wymiar okładek - przycięłam je dokładnie na wymiar zszytego wcześniej "środka",
nieodpowiednia nić - przez co plątała się podczas zszywania).
Pierwszą okładkę (całe szczęście jeszcze bez przyklejonego materiału)
musiałam nawet wyrzucić, ponieważ zostawiłam zbyt małą przerwę między
grzbietem, a okładkami.
Cóż, wynika z tego jasno, że teraz muszę koniecznie zrobić następny notatnik,
żeby te niedociągnięcia poprawić :P







czwartek, 30 października 2014

Worek z motylem





Moja córka szła na urodziny koleżanki, 
której rodzice poprosili gości
o upominki robione własnoręcznie.

Pomysłów miałyśmy bardzo dużo
(córka rysowała projekty,
a kiedy miała ich już pokaźny stos,
wybrałyśmy jeden).

Postawiłyśmy na kolor amarantowy i motyw motyla
(nad łóżkiem owej młodej damy wiszą właśnie zasuszone piękne motyle).
Ja od siebie dodałam jeszcze jeden warunek -
żeby w miarę możliwości było to coś praktycznego,
co można do czegoś użyć, lub po prostu zużyć.
Decyzja nie była łatwa, ale stanęło na worku na strój na w-f/balet, czy buty do szkoły.





 Z jednej strony worka wyszyłam motyla...





















...z drugiej strony naszyłam z cekinów imię solenizantki.






Sam worek natomiast zszywała już moja córka -
oczywiście przy mojej asyście ;)









Ponieważ motyl został wyhaftowany,
worek musiał mieć podszewkę.
 A ponieważ z podszewką zawiniętego materiału w tuneliku zrobiło się bardzo dużo,
nie chciał się on "ściągnąć" na sznureczku do samego końca
(tak, żeby pozostała tylko maleńka dziurka).
Dlatego wymyśliłam taki rodzaj "zapięcia".



[tu na zdjęciu worek jest jeszcze nie ściągnięty sznurkiem]






Mamy nadzieję, że worek będzie służył nowej właścicielce wiernie :)






poniedziałek, 6 października 2014

Róże z bibuły







Nie lubię dawać prezentów w papierowych torebkach,
jakich teraz jest mnóstwo w sklepach.
Fakt, że niektóre są naprawdę piękne,
ale absolutnie nie nadają prezentowi tej tajemniczości,
nie wywołują w obdarowywanym tego dreszczyku ekscytacji,
jaki daje opakowanie podarku w klasyczny sposób
(ach, jak ja lubię ten moment rozdzierania papieru!;P)

Oczywiście, nie każdy przedmiot da się ładnie zapakować w papier.
Jeśli ma nieregularny kształt, 
lub kiedy prezent składa się z kilku rzeczy, z których w dodatku każda ma dziwny kształt
wtedy może nie udać się ładnie opakować go w papier
i trzeba posiłkować się gotową torebką.

Od jakiegoś czasu bardzo upodobałam sobie do pakowania podarków
zwykłą karbowaną bibułę. 
Ma ciekawą fakturę i dobrze robi się z niej róże,
którymi można ozdobić prezent.
Ma jednak i wady - jest dość cienka i delikatna i łatwo może się przerwać
(szczególnie na rogach),
ulega odbarwieniom pod wpływem wody (a więc uwaga i na klej!)
i prześwituje, dlatego trzeba owinąć nią przedmiot przynajmniej dwa razy.

Mimo wszystko jednak uważam, że jest bardzo wdzięcznym materiałem :)




piątek, 26 września 2014

środa, 6 sierpnia 2014

Pierwsze koty...pod tyłek




Od dawna już chodziły za mną koty
:P
ale jakoś...
no właśnie, po prostu JAKOŚ się nie składało.
Aż wreszcie nadszedł ten dzień -
miałam dużo pracy, więc postanowiłam coś uszyć,
a że w kolejce do szycia miałam już czekających kilka dość pilnych rzeczy,
to...zabrałam się za szycie czegoś, czego w planach nie miałam :P

I tak oto powstała moja pierwsza poważna ;) aplikacja,
czyli zjeżone koty pod tyłek córki :P











Niestety, nie zdążyłam sfotografować "za świeża"
i poduszka na zdjęciach jest już mocno...wysiedziana :P






Choć z naszycia mojej pierwszej aplikacji zadowolona nie jestem,
to rezygnować nie zamierzam, bynajmniej!
Uczciwie ostrzegam (mojego męża przede wszystkim :P) -
mam zamiar ćwiczyć, aż osiągnę zadowalający mnie rezultat! :P

A tymczasem cieszę się,
że chociaż pierwsze koty - za płoty! :)


.

wtorek, 22 lipca 2014

23 Alicje z Krainy Czarów :)





 Mówią, że jak żabę wrzucić do wody i powoli podgrzewać,
to się ugotuje i nawet nie zauważy :)
I tak właśnie było ostatnio ze mną.
Zgodziłam się uszyć stroje dla dziewczynek z grupy baletowej mojej córki.
Miały to być proste spódniczki i zwykłe fartuszki.
W tamtym roku grupa liczyła około 12 osób więc stwierdziłam,
biorąc pod uwagę powyższe dane, że dam radę
(a co najważniejsze, że zdążę!).

I potem zaczęły się schody.
Okazało się najpierw, że spódniczki mają być z koła
(kto próbował wyciąć koło ze śliskiego materiału, ten wie ;)),
 potem, że nie mają być wszystkie w tym samym (ewentualnie w dwóch) rozmiarach,
ale aż w jedenastu(!),
następnie wyszło, że fartuszki mają się składać nie tylko z paseczka i przyszytego prostąkąta,
ale mają mieć również górę z zawiązywaniem na szyi,
a na koniec jeszcze (o zgrozo!), że grupa liczy nie 10 czy 11 dziewczynek, ale aż 23!

Cóż było robić?
Wycofać się, kiedy już się zadeklarowałam? Nie, to nie byłoby w moim stylu.
Pozostawało więc zacisnąć zęby i szyć po nocach.


























































Uharowałam się przy nich niesamowicie.
Co ja się napomstowałam i naklęłam ;P to moje!
Kiedy kończyłam szyć marzyłam już o tym, żeby zamknąć maszynę w szafie 
przynajmniej na kilka miesięcy.
I zamknęłam. Odetchnęłam z ulgą,
po czym... zaczęłam krążyć coraz to bliżej i bliżej pudeł z tkaninami
zastawiając się, co by tu teraz uszyć :P


piątek, 11 lipca 2014

Słodkich snów, czyli kołderka z poduszką




Absolutnie zakochana w swoim bratanku moja koleżanka
szukała pomysłu na prezent dla niego, z okazji zbliżających się pierwszych urodzin.
Prezent musiał, po prostu MUSIAŁ być NAJ :)
I tak się jakoś zgadałyśmy, że można by coś uszyć -
tak, żeby to nie był po prostu Świetny Prezent,
ale Świetny Prezent Specjalnie dla Niego.
Ustaliłyśmy, że będzie to super mięciutka i puszysta kołderka - 
z jednaj strony aksamitny minky, z drugiej - najlepszej jakości bawełna.
Do tego przytulaśna poduszeczka - już z samego minky.
Pozostało już tylko wybrać kolory i wzory...
I tu się zaczęło...
Bo jak koleżance podesłałam linki do sklepów internetowych
z tkaninami, to...przepadła :P
Ekscytacja była niesamowita!
I sama nie wiem, czym by się to skończyło, gdyby koleżanka
nie zrobiła dyskretnego wywiadu, co do preferowanych
przez mamę Jubilata wzorów i kolorów (a że rodzina akurat była
na etapie przeprowadzki do nowego mieszkania i urządzania pokoju syna...).
Okazało się, że na ścianie nowego pokoju młodzieniec będzie miał namalowaną...
żyrafę!
Kiedy zobaczyłam, jakie tkaniny wybrała wobec tego koleżanka,
uśmiałam się od ucha do ucha,
bo to były dokładnie te same, z których ja uszyłam narzutę/kocyk
prezentowany tutaj
Cóż, widocznie obie mamy taki sam wyśmienity gust :P










 Tkaniny, co prawda są takie same, jednak tym razem nie szyłam
kocyka/narzuty, ale super miękką i puszystą kołderkę.
Dlatego do środka dałam mięsistą ocieplinę (i - o ile dobrze pamiętam - były to dwie warstwy) i już nic nie pikowałam.








 Poduszka powstała z samego minky i z 6, czy 8 (nie pamiętam już dokładnie)
warstw ociepliny.









Prezent podobno bardzo się spodobał -
Jubilat dosłownie przykleił się do poduszki
(sama widziałam na zdjęciu :)











Oby mu się cudnie sypiało,
a poduszka i kołderka wiernie i długo służyły :)