piątek, 2 grudnia 2016

Pamiętnik dla małej tancerki



Właścicielką kolejnego pamiętnika miała zostać 
Dalila - uśmiechnięta dziewczynka z Włoch,
uwielbiająca kolor niebieski i taniec.



Tym razem chciałam spróbować techniki 'malowania wybielaczem' -
w zamierzeniu miało to dać efekt subtelnej akwareli.
Ponieważ jednak rysunek wyszedł zbyt rozmyty,
w niektórych miejscach, jako 'wzmacniacz' :)
 pojawiła się biała farba akrylowa.



























 A żeby nie było zbyt pusto i nudno ;)
na okładce przyszyłam (i dla pewności przykleiłam)
koraliki z literkami -
z lewej strony imię Dalila,
a u dołu po prawej - rok 2016 :)















Na tylnej stronie okładki natomiast,
tak na pożegnanie
pojawiło się ...wspomnienie baletnicy...
jej cień...ślad w powietrzu jaki zostawiła
tańcząc jeszcze chwilę temu...
:)








Do tego pastelowe wklejki 
(kolor nie jest jednolity, ale wygląda jak namalowany akwarelą)
w dziewczęce białe groszki.





A na końcu zakładki - zwyczajna, bezpretensjonalna kokardka
(wszystkie baletnice, jakie widziałam 
były po prostu toporne i brzydkie).



 







Mam nadzieję, że Panna Właścicielka zapełni go
samymi słodkimi i uśmiechniętymi sekretami :)







.

niedziela, 18 września 2016

Biały stół







Kiedy w ubiegłym roku mój mąż zamknął firmę
 i po 10 latach wspólnej pracy pożegnał się ze wspólnikiem
wszem i wobec ogłaszał, że robi sobie przerwę
i przez kilka miesięcy nie zamierza narysować ani jednej kreski,
nie spotka się z żadnym inwestorem, 
nie wykręci nawet pół numeru telefonu do urzędu,
jeśli na ulicy spotka jakiegoś branżystę,
to uda, że uległ wypadkowi, ma absolutną amnezję 
i nie pamięta nawet, że był kiedyś architektem,
a jeśli będzie musiał przejechać obok Wydziału Architektury, 
to wciśnie gaz do dechy i zamknie oczy...:P 

Co zamierzał więc robić przez te kilka miesięcy?
Plany pan T. miał bardzo konkretne -
zamierzał bowiem robić NIC :)
Słodkie, zrelaksowane, cicho sączące się NIC :)

Ale...
zapomniał, rozmarzone biedaczysko, że przecież ma żonę.
A żona - cudowne zdolności do psucia mu planów :)
Tym razem popsułam kochanemu mężowi plany...
posiadaniem wobec niego planów.
Wielu planów ;)

Jednym z nich był na przykład stół.
Zawsze podobały mi się porządne, masywne drewniane stoły
w naturalnym kolorze.
Dlatego już od jakiegoś czasu chciało mi się...
pomieszkać z białym (przekora, to moje drugie imię).
Ale nie z takim zwykłym, jednolitym białym, tylko jakimś takim...
innym białym :)
Może takim poprzecieranym...
 Właściwie to sama do końca nie wiedziałam, jaki efekt chcę uzyskać.
 Mój mąż tym bardziej :P

W końcu jednak, wspólnymi siłami i wspólnymi pomysłami :)
osiągnęliśmy coś, co nas obydwoje zadowoliło - 
efekt skóry białego mustanga
(no, bo jakie, jak nie końskie, mogło się Konikowi nasunąć porównanie?! ;P )

 




































środa, 7 września 2016

Słodki przepiśnik







 Tym razem będzie powrót do przeszłości :)
W styczniu jeszcze, w wielkim pośpiechu 
zrobiłam taki oto różowy, słodki (ale nie przesłodzony!;)
przepiśnik.
Jeśli dobrze pamiętam, nic tu nie było moim pomysłem - 
Pani I. miała dokładne wyobrażenia tego, co chce.
Ja chyba tylko podsunęłam propozycję
fioletowych stron.













































sobota, 13 sierpnia 2016

Prezet od dzieci dla wychowawczyni


Mieszkam w Krakowie już 16 lat.
Powoli i niezauważalnie zamieniam się w 'krakuskę'
(chociaż wiadomo, że to takie dążenie do nieskończoności :P).
Wiele typowych 'krakoskich' ;) powiedzonek weszło mi w krew.
Wciąż jednak nie wychodzę na pole :P
(i już chyba nigdy nie wyjdę, choć moje dzieci - o zgrozo! ;P - wychodzą)
i wciąż uważam za bardzo nieeleganckie obdarowywanie
nauczycieli biżuterią, bonami na ubrania, telefonami...



 Co innego taki oto prezent.
Dzieci jednej z krakowskich szkół podstawowych 
napisały dla swojej Pani opowiadania, wiersze, życzenia, podziękowania
i wykonały do nich rysunki.

Mi pozostało już tylko zrobić z tego książkę.










Na okładce pojawił się wydrukowany na tkaninie
i zawerniksowany jeden z dziecięcych obrazków,
przedstawiający Wychowawczynię i jej kochanego psiaka:) 







Wszystkie rysunki zostały zeskanowane przez profesjonalną firmę
(mój skaner, niestety, okazał się zbyt kiepskiej jakości)
i wydrukowane wraz z tekstami dzieci
na kredowym papierze o większej, niż zwykły gramaturze.
Dzięki temu książka wyglądała o wiele bardziej profesjonalnie.








Jako że ksiązkę napisały i zilustrowały drugoklasiści
wklejki na początku i końcu książki 
nie musiały być...bardzo poważne :)













Zakładka zakończona metalowym serduszkiem
z napisem "made with love".
























Żeby już było całkiem słodko :)
tylna okładka wyglądała tak:













A tak oto prezentował się sam środek:






































































A na pierwszej stronie książki
wydrukowałam nazwiska i imiona wszystkich dzieci w porządku alfabetycznym -
dokładnie było to zdjęcie listy obecności z dziennika :)





Acha, zapomniałam napisać, że Pani popłakała się ze wzruszenia :)




.




piątek, 4 marca 2016

2 x album fotograficzny - z sową i ze znaczkiem fleur del ris



Tym razem będzie mała retrospekcja,
ponieważ poniższe albumy robiłam jeszcze w styczniu :)

Miały to być dwa 30-stronicowe albumy na zdjęcia
obite szarym lnem
(tu od razu muszę zaznaczyć, że nie posiadam już więcej
tej przepięknej tkaniny, a Ikea, która jakiś czas temu ją wyprodukowała,
już jej nie posiada w swojej ofercie).







Pierwszy z szarą błyszczącą tasiemką i srebrną sową na okładce...
















....z białymi kartkami...










... i wklejkami w stylu...vintage :)




















Drugi miał mieć na okładce tylko i wyłącznie znaczek fleur del ris
(dzięki temu dowiedziałam się, jak ten popularny symbol się  nazywa :).










Na wklejki zostały wybrane błękitne chmurki na ...szaro-buro-kartonowym :) tle.
Niestety, na zdjęciach nie udało mi się uchwycić rzeczywistego koloru i uroku tych wklejek.
 
























W obu albumach część stron została poprzedzielana na pół paseczkami
z tego samego papieru, co wklejki.
Prawda, że kiedy po praz pierwszy cięłam i wklejałam 
paseczki rozdzielające strony
(okropnie pracochłonne i niewdzięczne zajęcie)
tym ślubnym albumie,
obiecałam sobie, że będzie to również raz ostatni :)
No, cóż...są jednak Osoby, którym nie można, no po prostu nie można ;) odmówić.
Kiedy więc usłyszałam prośbę o paseczki - 
nawet się nie zająknęłam (całe szczęście, że przez telefon nie widać twarzy :P)
i przez dwa i pół dnia cięłam i przyklejałam 
te cieniutkie, marszczące, zwijające, wyginające, wyślizgujące się...
i co tam jeszcze potrafiące :) paseczki. 













I jeśli znów w myślach (bo dzieci w pobliżu :P)
pomstowałam i obiecywałam sobie, że nigdy więcej...
to znając mnie pewnie będzie to prawdą tylko do czasu,
aż pojawi się kolejna Osoba, której nie potrafię odmówić :)












Ale żeby nie było! Absolutnie nie narzekam! ;)
Teraz, po 3-tygodniowym wypoczynku nam morzem,
już tęsknię, żeby sobie wieczorami, rozmawiając z pracujacym obok mężem,
coś pokleić :)





.