piątek, 28 listopada 2014

nanana...jesienne róże...nanana...


 A u nas jak co roku jesienią
"produkcja" róż z liści idzie pełną parą :)
W tym sezonie polska złota jesień
pozwoliła nam cieszyć się kolorowymi liśćmi wyjątkowo długo.


W mojej okolicy jest kilka pięknych klonów,
a pod nimi dosłownie hałdy cudnych liści, idealnych na róże.
Zawsze najwięcej jest tych w kolorze brązowym i żółtym.
Prawdziwym rarytasem są te czerwonawe, czerwono-ciemnozielone
 czy bordowo-ciemnofioletowe.
Nie wiem dlaczego, ale one są lekko błyszczące, wręcz metaliczne
a zrobiona z nich róża wygląda zupełnie nie jak z liści,
ale jak z czegoś...właściwie nawet nie wiadomo z czego...
 jakby z nawoskowanego papieru,
albo z zaimpregnowanej czymś tkaniny.
 







Bukiet z "liściowych" róż oprócz tego, 
że jest piękny i nietypowy
ma jeszcze jedną zaletę -
utrzymuje się baaardzo długo.
 Kiedy liście już całkowicie wyschną
róże tracą intensywność kolorów,
ale poza tym nic się z nimi nie dzieje.
Mogą tak stać wiele miesięcy
(a nawet i lat - u zaprzyjaźnionej właścicielki apteki 
mój bukiet stoi już chyba trzeci rok!:P)










czwartek, 13 listopada 2014

Dmuchawce, latawce, wiatr...



 Kiedy ktoś, kto sam zajmuje się rękodziełem
(a w dodatku jest w tym nieziemsko wręcz precyzyjny)
coś u ciebie zamawia,
to jest to komplement największej wagi.
A jednocześnie i największe wyzwanie :)
Wiedziałam, że Ona dostrzeże o wiele więcej,
niż przeciętny człowiek.
I nie w tym rzecz, że będzie się złośliwie czepiać,
tylko w takich chwilach chciałoby się móc wykrzesać z siebie 
więcej niż 100 %, żeby sprostać wyobrażeniom i oczekiwaniom :)





 To miał być pamiętnik/notatnik.
Nic więcej nie zostało powiedziane.
Wstępnych pomysłów miałam kilka, 
ale chyba bajkowa tegoroczna jesień tak mnie nastroiła, 
że w mojej głowie zagnieździły się dmuchawce.
One nie miały zamiaru jej opuścić, a ja wcale nie miałam chęci ich wyganiać.

 I tak oto powstało coś takiego:








Nie udało mi się tego uchwycić na zdjęciu,
ale wyhaftowane syntetycznym jedwabiem "piórka" dmuchawca
delikatnie połyskują w świetle,
co w połączeniu z pozostałymi - bawełnianymi nićmi
i surową, dość rzadko tkaną bawełną
dało naprawdę wdzięczny efekt.

 



 Ponieważ to dopiero mój drugi pamiętnik/notatnik
nie obyło się bez wpadek :)
I teraz już wiem na przykład, że kewlarowa nitka 
(taka, z której robi się kuloodporne kamizelki)
nie bardzo nadaje się do zszywania stron...
[to, że trzeba było w połowie pracy wszystko wypruwać i zszywać od nowa,
to nic w porównaniu z tym, ile trzeba było włożyć energii
w udobruchanie męża, który był świadkiem zmarnowania
3 metrów jego tak cennej nici :P)








Odkąd zrobiłam ostatni notatnik zaczęłam uważniej przyglądać się
wszystkim książkom.
I oto odkryłam, że są one jakoś tak sprytnie zszywane 
na samej górze i na samym dole.
Spróbowałam i ja coś takiego zrobić.
Kombinowałam, na ile mi tylko starczało wyobraźni
i uzyskałam coś takiego.
 






 Tak jak i poprzednio wklejki w środku zrobiłam z białego brystolu.
Tym razem, w nawiązaniu do okładki, narysowałam na nim lecące nasionka.


 




 Na wklejce z przodu znalazł się też wiersz rosyjskiej poetki
(w oryginale, rzecz jasna ;),
ale jaki - niech to pozostanie tajemnicą znaną tylko dwóm osobom :)








Kiedy już notatnik został przekazany nowej właścicielce
i kiedy poznałam jego przeznaczenie
pomyślałam, że lepiej chyba nie mogłam dobrać motywu na okładce.
Bo przecież czy można patrząc na dmuchawce
nie pomyśleć o przemijaniu -
 ulotności wspomnień, nietrwałości rzeczy, zmienności uczuć...








Mam nadzieję, że pisząc w nim nowa właścicielka będzie odczuwała
cudowną lekkość pióra! :P
 


czwartek, 6 listopada 2014

Pamiętnik/notatnik w sowy







Jakoś już ponad rok temu zobaczyłam gdzieś w internecie zdjęcie
ręcznie zrobionego pamiętnika/notatnika.
Miał skórzany grzbiet i materiałowe obicie okładek.
Zakochałam się.
Długo musiałam czekać, aż na tyle dojrzałam,
żeby samej taki zrobić.
Jakoś wiosną jeszcze zszyłam środek,
ale jakoś brakowało mi bodźca do zrobienia okładek.
Aż tu zupełnie nagle ;P nadeszły urodziny mojej bratowej.
I to nie byle jakie, tylko 30.! :)

Pomysłów miałam kilka, ale stanęło na tak przez Nią ulubionych sowach.

 Rysowałam je długo, szukając tej idealnej:)







Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie pasowały mi żadne słodko-cukierkowe
wizerunki tych ptaków.
Może dlatego, że uwielbiam Garfielda
moje serce zdobyła ta sprawiająca wrażenie
najbardziej spokojnej i ospałej :)
I kiedy tak patrzyłam w jej lekko przymknięte oczy :P
i na tę pełną...abnegacji postawę
nie mogłam - no po prostu nie mogłam -
nie spłatać jej jakiegoś figla! :P



Dlatego na tylnej okładce sowa wisi jak nietoperz :)
I, oczywiście, zadowolona z tego faktu nie jest :P













 Ponieważ moja bratowa szyje różne fajne ubrania
na wklejce na początku notatnika moja garfieldowa sowa zastanawia się,
co by tu dziś wymodzić :P
I znów nie bardzo jest zadowolona
z sytuacji, w jakiej ją postawiłam :)











Natomiast wklejka na ostatniej stronie przedstawia
moje poszukiwania odpowiedniej sowy :)












Ponieważ kartki zszywałam ręcznie
nie są one idealnie równiuteńkie,
ale cóż, taki urok rękodzieła :P







P.S. Ponieważ jest to mój pierwszy pamiętnik/notatnik
o wielu kwestiach nie pomyślałam (albo pomyślałam, ale przyjęłam błędne założenia)
i widzę już ile popełniłam pomyłek 
(np. zły wymiar okładek - przycięłam je dokładnie na wymiar zszytego wcześniej "środka",
nieodpowiednia nić - przez co plątała się podczas zszywania).
Pierwszą okładkę (całe szczęście jeszcze bez przyklejonego materiału)
musiałam nawet wyrzucić, ponieważ zostawiłam zbyt małą przerwę między
grzbietem, a okładkami.
Cóż, wynika z tego jasno, że teraz muszę koniecznie zrobić następny notatnik,
żeby te niedociągnięcia poprawić :P