piątek, 4 marca 2016

2 x album fotograficzny - z sową i ze znaczkiem fleur del ris



Tym razem będzie mała retrospekcja,
ponieważ poniższe albumy robiłam jeszcze w styczniu :)

Miały to być dwa 30-stronicowe albumy na zdjęcia
obite szarym lnem
(tu od razu muszę zaznaczyć, że nie posiadam już więcej
tej przepięknej tkaniny, a Ikea, która jakiś czas temu ją wyprodukowała,
już jej nie posiada w swojej ofercie).







Pierwszy z szarą błyszczącą tasiemką i srebrną sową na okładce...
















....z białymi kartkami...










... i wklejkami w stylu...vintage :)




















Drugi miał mieć na okładce tylko i wyłącznie znaczek fleur del ris
(dzięki temu dowiedziałam się, jak ten popularny symbol się  nazywa :).










Na wklejki zostały wybrane błękitne chmurki na ...szaro-buro-kartonowym :) tle.
Niestety, na zdjęciach nie udało mi się uchwycić rzeczywistego koloru i uroku tych wklejek.
 
























W obu albumach część stron została poprzedzielana na pół paseczkami
z tego samego papieru, co wklejki.
Prawda, że kiedy po praz pierwszy cięłam i wklejałam 
paseczki rozdzielające strony
(okropnie pracochłonne i niewdzięczne zajęcie)
tym ślubnym albumie,
obiecałam sobie, że będzie to również raz ostatni :)
No, cóż...są jednak Osoby, którym nie można, no po prostu nie można ;) odmówić.
Kiedy więc usłyszałam prośbę o paseczki - 
nawet się nie zająknęłam (całe szczęście, że przez telefon nie widać twarzy :P)
i przez dwa i pół dnia cięłam i przyklejałam 
te cieniutkie, marszczące, zwijające, wyginające, wyślizgujące się...
i co tam jeszcze potrafiące :) paseczki. 













I jeśli znów w myślach (bo dzieci w pobliżu :P)
pomstowałam i obiecywałam sobie, że nigdy więcej...
to znając mnie pewnie będzie to prawdą tylko do czasu,
aż pojawi się kolejna Osoba, której nie potrafię odmówić :)












Ale żeby nie było! Absolutnie nie narzekam! ;)
Teraz, po 3-tygodniowym wypoczynku nam morzem,
już tęsknię, żeby sobie wieczorami, rozmawiając z pracujacym obok mężem,
coś pokleić :)





.