piątek, 25 września 2015

Notatnik w kaufmanowskie koty - raz jeszcze :)




Jakoś wcale mnie to nie dziwi, że koty Roberta Kaufmana
kradną serca kolejnym Paniom Kociarom i Przyjaciołom Pań Kociar :)
 














W stosunku do pierwowzoru zmiany były dwie -
kolor nici (miał być zielony)...





 








 ...i zawieszka na końcu zakładki (to już moja inicjatywa) -
kot, który po poddaniu...małej obróbce chemicznej :)
utracił swoją smutną i przygaszoną miedziano-brązową barwę.










A żeby sierściuchowi się nie nudziło 
otrzymał w prezencie małą różowo-srebrzystą kuleczkę,
z którą może figlować.










Przed podróżą zaś koty zostały barbarzyńsko "zacelofanowane"...









...ale to tylko i wyłącznie dla ich dobra! :P



sobota, 19 września 2015

Album ślubny (fotograficzny)


 To była sytuacja idealna - kilka konkretnych wytycznych i duuuużo wolności dla mnie ;)
Otóż, Zamawiająca poprosiła o album na zdjęcia... ślubne
(tzn. w czasie wesela goście będą mieli możliwość zrobienia sobie "polaroidowego" zdjęcia, 
włożenia go do albumu i umieszczenia pod/nad/obok niego jakiegoś wpisu)
określając tylko liczbę zdjęć, jaką powinien pomieścić,
oraz kolor niektórych stron (jako, że Pan Młody ma mieć granatowy garnitur, 
a Panna Młoda amarantowy pas w sukni, co któraś strona - niekoniecznie symetrycznie - 
miała być właśnie granatowa lub amarantowa).
Reszta, czyli wymyślenie okładki, wybór papieru na wklejki, koloru "normalnych" stron, czy nici do zszycia miał należeć już do mnie.



 Początkowo chciałam kartki znitować nitami introligatorskimi
i zrobić album w układzie poziomym,
ale po pierwszych testach zrezygnowałam - kartki nie otwierały się na tyle dobrze,
żeby wygodnie się je wertowało, a co dopiero cokolwiek pisało.

Ponieważ na zaproszeniach ślubnych Państwo Młodzi mieli zeskanowane swoje zdjęcia 
i chcieli je umieścić gdzieś w albumie
postanowiłam spróbować wykorzystać je na okładce.
Pomysłów miałam kilka, ale po wstępnych testach i jednej - nieudanej próbie,
stanęło na ramcę w kształcie "polaroidowego" zdjęcia, które zabezpieczyłam 
przed ewentualnym zniszczeniem przezroczystą płytą (chyba) pleksi
(wycięłam z ramki kupionej w Ikei :).
Ramkę obiłam amarantową (i tu jest pewna wątpliwość, ponieważ mój mąż twierdzi, 
że amarantowy ma w sobie więcej czerwieni ;) tkaniną
oraz przyszyłam (i dodatkowo przykleiłam) mały metalowy aparat fotograficzny.










 (powyżej rozjaśniłam/rozmyłam zdjęcie Młodych celowo - 
nie chciałam dysponować wizerunkiem osób trzecich bez ich zgody :)






Na wklejki w środku zamówiłam papier z motywem kliszy fotograficznej.
Wybór motywu zdjęć w tym albumie nie jest jednak związany z moją 
fotograficzną pasją :)
Po prostu dowiedziałam się, że Młodzi poznali się w ciemni fotograficznej :)


















 Pierwszą stroną albumu jest półprzezroczysta kalka z delikatnymi białymi serduszkami).










Po pierwszym (i jak na razie ostatnim :) albumie-kopertowniku, który robiłam
zastrzegłam sobie, że nigdy więcej nie będę robić doszywać grzbiecików!
No i...nie dotrzymałam danego sobie słowa:)
Okazało się, że nigdzie, absolutnie nigdzie nie ma amarantowego brystolu w formacie A3 
(żebym mogła składać kartki na pół i normalnie zszywać).
Tylko w jednym sklepie (a obeszłam wszystkie w Krakowie) udało mi się znaleźć
ostatnie 5 kartek amarantowego (choć są co do tego - jak już pisałam powyżej - pewne wątpliwości :)
brystolu w formacie A4, więc...nie pozostawało mi nic innego jak wycinać, składać, zszywać i przyklejać moje ukochane :P grzbieciki.










 Album zszyłam amarantową (? :)) nicią...








...ale żeby nie było, że większość pod Pannę Młodą dobrane,
to przestrzenie między stronami (między tymi gdzie nie są widoczne przeszycia)
są zaklejone granatową tasiemką.






Czyli wertując kartki
raz przez środek biegnie amarantowe przeszycie...








...a raz granatowa tasiemka.


 





Ponieważ na jednej stronie mają być wklejone dwa zdjęcia
musiałam każdą ze stron przedzielić na pół, żeby jakoś utrzymać gości w ryzach z wielkością wpisów.








I tak którejś nocy powstały cienkie paseczki z imionami Państwa Młodych i datą ślubu.
Wielkość czcionki (...która urzekła mnie swoją...niechlujnością ;) dobrałam na tyle małą,
że w połączeniu z sercami wygląda na pierwszy rzut oka jak tasiemka z jakimś ozdobnym wzorem.















 Aby nie komplikować gościom życia i nie zmuszać do samodzielnego przyklejania narożników
(i tak będą musieli sprostać nie lada - zważywszy na okoliczności - wyzwaniu 
i  utrafić w cztery małe trójkąciki :P
na prośbę Zamawiających zrobiłam to wcześniej.
 







Przy każdej kolejnej nowej rzeczy, którą robię sporo się uczę.
Tym razem nauczyłam się, że:
1. Robiąc taki duży album muszę się zaopatrzyć w większe ilości kleju introligatorskiego
(żeby się znów nie okazało, że o wpół do pierwszej w nocy kończy się klej...:P)
2. Następnym razem będę skłonna przejść i drugie 16 kilometrów
tylko po to, żeby znaleźć kartki A3 w odpowiednim kolorze i nie musieć robić grzbiecików :P
3. Nie należy przyklejać tasiemki materiałowej taśmą dwustronnie klejącą 
(a przynajmniej nie tą, którą ja kupiłam).
4. Bez jakiegoś porządnego ścisku introligatorskiego (muszę natychmiast sobie coś wymyślić 
i zamówić u stolarza) na dłuższą metę nie ma szans.
5. Należy zachować ostrożność do samego końca, bo może się tak zdarzyć, 
że przetnie się palec (i to sakramencko głęboko) pakując już album do wysłania i ucinając tasiemkę...
(pomijając już ranę, to nie wątpię czy ktokolwiek chciałby mieć
ślubny album naznaczony krwią jego autorki :P





 Cóż, mam cichą nadzieję, że album choć trochę przypadnie do gustu Młodym,
ale jeszcze bardziej mam nadzieję, że Młoda Para będzie Młodą (duchem;) Parą
 i za 3, i za 9 i za 76... lat :)
Zawsze radosnej świeżości bycia razem, Martyno i Mariuszu!
 :)




środa, 9 września 2015

Kici, kici kotku - czyli worek na strój gimnastyczny/baletowy/na buty



Już baaardzo dawno temu narysowałam (natchnienie mnie napadło :)
koty - każdy jedną linią, bez odrywania ręki.
Trzy z nich wyszły nawet całkiem znośnie.
Ponieważ nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić
postanowiłam je wyszyć licząc,
że prędzej czy później nadarzy się okazja, by je wykorzystać.
Minęło pewnie kilka miesięcy,
aż pewnego dnia dowiedzieliśmy się,
że odwiedzi nas pewna śliczna (a jak się niebawem okazało również i sympatyczna;)
 Młoda Dama o pięknym, wyjątkowym imieniu, której chcielibyśmy coś podarować.
I tak powstał amarantowy worek z czarnymi kotami na szarym tle.

Koty, zdaje się, całkiem spasowały Młodej Damie,
gorzej z kolorem różowym...(okazało się, że dziewczynka preferuje kolor granatowy :)
Cóż, nie zawsze udaje się utrafić w czyjś gust w 100%.
Pozostaje więc tylko liczyć, że może worek zafarbuje się w praniu :)














































.

wtorek, 1 września 2015

"O Koniku co robił fiku-miku", czyli dzieło mojego życia :P


25 sierpnia mój mąż skończył czterdzieści lat.
Nie wiem jak jemu, ale mnie jakoś trudno się z tym pogodzić - 
panem przed czterdziestką w mojej świadomości 
był przecież zawsze mój tato, a nie mąż!!! :P

Kiedy napisałam bajkę o Wojtku, który nie został strażakiem
wiedziałam już, że nie mam wyjścia i będzie musiała powstać również bajka o Koniku :)
 Dzięki temu czasu na pisanie miałam sporo - ponad miesiąc.
I tak po kawałeczku (w łóżku przed snem, w wannie, usypiając syna,
w samochodzie jadąc na wakacje...)
powstało dzieło mojego życia :P
( i w najbliższym czasie na pewno nie będę próbowała tego zmienić :P
Na razie robię przerwę w rymowaniu -
następni w kolejce do 40. postoją w niej jeszcze 3 lata :) 

 Tym razem anegdot miałam w pamięci aż nadto
(cóż, mój mąż miał bardzo ciekawe życie :)
i musiałam wybrać tylko te...które lubię najbardziej :P
Pisząc bajkę o Koniku byłam pewna, że fikcją literacką jest tu
tylko jeden jedyny wers - o tym jak to Tomek napluł sobie sam do kaszy
( jakoś tak nic innego nie mogło mi się tu wymyślić... :P,
a uznałam, że jest to bardzo prawdopodobne :).
Jednak po fakcie okazuje się, że jakoś źle zapamiętałam historię
jak to mój mąż wyjeżdżając w liceum na narty 
zostawił w autokarze (a autokar po zawiezieniu grupy wrócił do Polski)
kurtkę (a wraz z nią wszystkie pieniądze)
i jak całe ferie zimowe przetrwał żyjąc z wygranych w karty :P
Bo otóż - sprostował mój mąż po lekturze -
 nowi koledzy, z którymi grywał w pokera do końca się nie zorientowali,
że zostali zrobieni na szaro :)





Wydrukowany tekst został oprawiony w okładkę z - a jakże! - 
konikiem, którego wyszyłam krzyżykami.



















Wklejki i nici - w ulubionym mężowym kolorze - zielonym.










 Tekst w dwóch kolorach na przemian - czerwonym i niebieskim.










 Ilustracje do tekstu zrobiła moja córka.
Muszę przyznać, że naprawdę się postarała, skupiła 
(co wcale jej nie przychodzi łatwo :)
i porządnie napracowała, bo jest ich całkiem sporo
(tu wrzuciłam tylko kilka).







 Kiedy już całość była wydrukowana, pozszywana i posklejana 
(czyli jakiś tydzień przed urodzinami)
moja córka kilka razy dziennie przychodziła i prosiła mnie
o pokazanie jej ("jeszcze tylko raz...") strony tytułowej,
gdzie widniało jej imię i nazwisko jako autorki ilustracji.
I za każdym razem powtarzała z uśmiechem i błyskiem w oku:
"Nie mogę w to uwierzyć - to ja!" :)






































A teraz już zapraszam wszystkich cierpliwych ;)
do lektury.






O Koniku
co robił fiku-miku






Na Krowodrzy w mieście Kraka
raz wybuchła wielka draka.
Pani Ala bardzo miła,
co ostatnio ciut przytyła,
w swoje własne urodziny
po wymyciu wykładziny
Taki prezent wymyśliła,
że... se syna urodziła.

Tomasz mu na imię dano
a urodził się gdy siano
na wsi w kopach się suszyło,
bo to przecież w sierpniu było.
Zwano również go Darciuchem,
bo choć drobnym był maluchem
to donośny głosik miał
i się światu poznać dał.

Odtąd Tomuś - chociaż mały,
że się ciotki zamartwiały,
dawał wszystkim równo w kość
(dla zabawy, nie na złość).
Ot, na przykład przestał jadać,
aż go lekarz musiał badać.
Ojciec aż na głowie stawał,
rarytaski same dawał
każdy obiad pięknie zdobił,
na talerzu rzeźby robił-
z marchwi rzeczki mu budował,
pod rzeczkami groszek chował,
również rybę mu przemycał
(sam się dziełem swym zachwycał!).
Ale Tomasz wciąż grymasił,
Nie chciał grochu, nie chciał kaszy,
Jajek także on nie jadał
(do kieszonki jajka wkładał
I z jadalni je wynosił,
Albo koleżankę prosił,
Co do stóp z miłości padła,
by za niego jajko zjadła).





               ***


Siedzi Tomuś przy śniadaniu
Myśli jeszcze wciąż o spaniu,
bełta łyżką w mlecznej zupie,
aż po stole zupa chlupie.

Siedzi Tomuś przy obiedzie –
przed nim barszcz i w occie śledzie –
i widelcem dłubie, wierci... 
będzie wiercił tak do śmierci!

Siedzi Tomuś przy kolacji:
- Byle dotrwać do wakacji!
Oczywiście bez jedzenia.
Chcę się pozbyć swego cienia!


               ***



Taki z niego był niejadek -
po kim ten niechlubny spadek?!
Nikt z nas tego nadal nie wie,
bo wśród przodków gęstym drzewie
wegetarian nie bywało
(dziadki jadły całkiem śmiało).
Przez to chudy, mały był –
cud że jeszcze jakoś żył!
Mało tego – jeszcze psocił,
psuł, rozrabiał, biegał, knocił!
Po kanapach non stop skakał,
to jak wrona gdzieś zakrakał,
to jak kura głośno gdakał,
to z mrożącym krew okrzykiem
był indiańskim wojownikiem,
z koltów strzelał – był kowbojem
(hałasował w tym za troje),
burczał, fuczał – psa udawał,
i na głowie nawet stawał!
Ciągle myślał co wymodzić...
Do przedszkola nie chcąc chodzić
cichuteńko padł na ziemię –
jak indiańskie dzikie plemię
się  wyczołgał, niczym Apacz
(by się paniom nie dać złapać).
I do domu pędem nawiał,
długie kroki szybko stawiał!

Raz pojechał sam do dziadka,
aż pobladła z nerwów matka.
Cóż, wycieczki bardzo lubił...
Innym razem znów się zgubił –
windą sobie gdzieś pojechał
(cóż to była za uciecha!).
Mama z tatą wciąż biegali
i na piętrach go szukali.
On tymczasem w obcym domu
(nie powiedział nic nikomu)
do mieszkania komuś zalazł.
-„ No nareszcie żeś się znalazł!” –
tacie swemu tak powiedział
(choć poza tym cicho siedział)
gdy ten syna wnet odszukał
(już do wszystkich drzwi zapukał!).

Lub namówił młodszą siostrę,
by nożyczki wzięła ostre
i swej ulubionej lali,
co się wszyscy zachwycali,
długie włosy obciachała
(żal do brata długo miała).

Nadto siostrą Buką straszył,
napluł sobie sam do kaszy,
przemądrzałe rzeczy gadał,
igły mamie swej podkradał
(jedną klepkę obluzował –
pod podłogę cichcem chował).
Innym razem, zimą mroźną
to pułapkę zrobił groźną
na Świętego Mikołaja.
Niczym słynna pszczółka Maja
w pocie czoła dzień pracował,
swą pułapkę konstruował.
Cienkie linki w drzwiach sznurował
 i do puszek je mocował.
Lecz Mikołaj się nie złapał.
Tomuś całą noc przechrapał
a nad ranem w swoich drzwiach
zastał jeden wielki krach –
linki w strzępach tu zwisały,
wszędzie puszki się walały,
a prezenty...w rządku stały!
Tomek zamęt miał więc w głowie –
myślał, że się czegoś dowie,
a tymczasem wciąż nie wiedział,
kto w kominie nocą siedział.
Wśród rodziny chodzą słuchy,
że straszyły tylko duchy.
Prawda jednak była prosta,
gdyż ofiarą Tomka został
tata co niewinnie kroczył
ciut zaspany w środku nocy.









               ***

Siedzi Tomuś na nocniku,
robi bardzo dużo krzyku.
- „Brzydki tata” – woła tak
innym dzieciom dając znak
żeby razem z nim krzyczały,
wszystkie na raz – jak siedziały!

Siedzi Tomek na kamieniu
błyska w dziadka przy goleniu
(lusterkami – z kuzynami).
Krzyknął dziadek, coś brzdęknęło,
szpetne słowo popłynęło.
Tomek tylko się uśmiecha –
dobrze, że mnie kryje strzecha!

Siedzi Tomek na chodniku
na gitarze słucha chwytów,
przyjechała miejska straż –
co ty tu młodzieńcze grasz?
- O wypraszam ja to sobie,
ja tu złego nic nie robię.
A gitarę tylko noszę,
ptaków przecież nią nie płoszę.


               ***


Choć rozrabiał gdzie się dało
i wciąż mu nie było mało,
to w swym sercu pasję chował,
z której nigdy nie żartował.
Żadne auta, mecze, młotki!
Go nęciły...kołowrotki,
żyłki, haki oraz wędki –
o, do tego to był prędki!
Lecz nie łowił co popadnie –
pstrąga wielbił – aż przesadnie.
Żadne karpie, liny, płotki,
ni karasie, brzany, trotki,
głowacice, czy lipienie,
ni szczupaki, ni bolenie!
Tomasz wcale ich nie cenił
(do dziś zdania tu nie zmienił).
Pstrąg źródłowy lub tęczowy
tylko wiodły go na łowy.

Kiedy Tomek trochę urósł
od pysznego taty żuru,
kiedy już do „piątki” chodził
figle swoje ciut złagodził
(całkiem żartów nie zaniechał –
wielka była zbyt uciecha).
Teraz jednak był złagodniał
i nie dawał w kość już co dnia.
Zrobił się przebiegły, cwany,
długie włosy miał i glany,
na gitarze sporo grywał
i w pokera oszukiwał,
w kosza grywał, dużo pływał
i w Bieszczadach często bywał –
z plecakami, z Pitersami
włóczył się połoninami.


Co do pasji ryb łowienia –
tu się ciągle nic nie zmienia.
Lecz rozkwitła wtedy także
nowa pasja, co – a jakże! –
po tatusiu przyszła w spadku
(bo tym razem nie po dziadku).
Tomasz został więc chemikiem
z absolutnym pasjo-bzikiem.
W swym pokoju na Prądniku
już nie robił tyle krzyku,
tylko cicho sobie siedział –
co tam robił nikt nie wiedział.
Tylko tato doświadczony,
sam na sobie nauczony,
świetnie sobie zdawał sprawę,
że gdy on tu pije kawę
syn w pokoju swym za drzwiami
z chemicznymi substancjami
oraz jasnym błyskiem w oku
chce dotrzymać tacie kroku –
coś wystrzelić, coś wybuchnąć,
iskierkami w niebo gruchnąć.
Do dziś nikt z mieszkańców bloku
(a mieszkali w niezłym tłoku)
nie ma żadnej świadomości
kogo w swoich progach gościł),
że ich życie zależało
czy to dużo czy to mało
do próbówki się wsypało
Tomeczkowi z trzeciej klatki,
co ma czarne spodnie w łatki.



               ***


Siedzi Tomek po pas w wodzie,
w deszczu, zimnie i o głodzie.
Przychodzi pstrąg,
zatacza krąg,
pięknego woblera
ze smakiem zżera,
żyłkę urywa...
i pod wodę się zmywa.
Siedzi Tomek po pas w wodzie,
myśli: „Taki z ciebie złodziej?!”,
ale w duszy się raduje,
swego haka nie żałuje.
- Przecież zjadać i tak wolę
marchewki soczyste w rosole.
A spożywać ryb nie lubię –
tylko się z nimi czubię.

Siedzi Tomek przy pokerze.
Oszukuje? Ja nie wierzę!
Ale czasem tak już bywa,
że nie zawsze gra uczciwa,
a tym bardziej na pieniądze –
wzbudza to niezdrowe żądze.
Siedzi Tomek przy pokerze –
silne nerwy ma to zwierzę.
Inni gracze oszukują,
coś tam znaczą, coś nakłują,
całą swą podstępną zgrają
na jednego się zmawiają!
A Tomeczek cicho siedzi,
coś tam gada, nawet bredzi,
jak coś powie, albo chuchnie
na trzy metry wódką cuchnie,
na głos coś bez sensu krzyczy,
ale w duchu karty liczy,
przeciwników obserwuje,
oszukuje gdy tasuje...
Aż tu nagle ktoś kapuje:
- Pijanego on udaje
i oszukał naszą zgraję!
- On jest trzeźwy – ktoś zakrzyka
lecz za późno – Tomasz...znika.
Gdy z wygraną do dom wraca
myśli: „Poker – to mi się opłaca!”

Siedzi Tomek w swym fartuchu
doprowadza do wybuchu,
coś próbuje, kombinuje
i magnezu nie żałuje!
Aż tu nagle tato wpada
nic nie krzyczy, nic nie gada
tylko proszki kontroluje –
zakazanych nie znajduje,
więc wychodzi dopić kawę
nieświadomy, że zabawę
ma syn, który
nielegalne swe mikstury
trzyma jawnie, na widoku –
a umknęły ojca oku!
Tomasz śmieje się szyderczo,
aż mu włosy dęba sterczą:
- Ech, tatusiu, gdybyś wiedział
to spokojnie byś nie siedział.
Taki bardzo sprytny byłem –
etykiety podmieniłem.



               ***



Gdy liceum się skończyło
czas studentem zostać było.
Biały fartuch już się zużył,
a poza tym trchę nużył
świat chemiczny
(a szczególnie organiczny)
co go w małym palcu miał –
co innego poznać chciał.
Architektem pragnął zostać
i jak jakaś sławna postać - 
Van der Rohe, Wright czy Gehry - 
wobec siebie zawsze szczery,
wierny racjom swym I gustom
dla Arabów z forsą tłustą,
gdzieś w Libanie czy Dubaju,
albo w innym pięknym kraju –
Ukrainie – w Bukowelu
(tam też jest bogatych wielu)
projektował będzie cuda!
To nie mrzonki są nie złuda,
ale plan realny tak,
aż mu punktów słabych brak. :)
Drogą tą wytrwale kroczył,
ani razu z niej nie zboczył –
pilnie uczył się , rysował,
pisał, czytał i studiował.
Kiedy projekt dyplomowy
ostatecznie był gotowy
zaraz został doceniony,
do konkursu też zgłoszony.
Konkurs wygrał a nagrodę
dał prezydent co miał brodę.
Potem wywiad w TV Kraków...
To był szereg dobrych znaków.
Później przyszła proza życia –
dużo pracy, trochę picia,
na dziewczyny czasu mało,
choć na randkę by się chciało...
sami nudni inwestorzy
do płacenia też nieskorzy,
szef co grosza wciąż żałuje –
złote góry obiecuje.
A urzędy – to już kpina,
te przepisy – istna drwina!
(Wright by się tu nie uchował,
Gaudi chyba by zwariował).








               ***

Siedzi Tomek przed rysunkiem
raczy się więc dobrym trunkiem,
a do trunku trochę kawy,
by nie było znów obawy,
że go sen znienacka złapie –
na projekcie swym zachrapie.
Aż tu nagle kawa tłusta
na rysunek mu wychlusta!
- Co mnie znowu podkusiło,
po co żłopać kawę było?!
Przecież prawie to skończyłem,
o wakacjach już marzyłem,
a tu przyjdzie jeszcze raz
w profesora spojrzeć twarz,
przyznać się, że nie zrobiłem...
bo za dużo wczoraj piłem...

               ***



Młode lata tak mijały
i się ciotki zmartwiały,
że ten Tomek się zmarnuje,
nic go już nie uratuje!
A tymczasem wszyscy w szoku,
bo w trzydziestym życia roku
Tomek nagle się ogarnął –
rzucił swą posadę marną
i założył firmę własną
by mieć sytuację jasną.
Nadto poznał przyszłą żonę –
obijanie się skończone! :)
szybko do niej się wprowadził,
po dwóch latach sekret zdradził:
- A niech stracę! Wyznam szczerze,
wspólna przyszłość – ja w to wierzę!






               ***

Siedzi Tomek sam przed Żaczkiem
sms tam pisze maczkiem:
„Hej Magietko, czy już śpisz?
Jeśli tak, to o czym śnisz?
Jeśli nie, to wyjdź przed próg
bym zobaczyć Cię dziś mógł”.

Siedzi Tomek koło Błoń
i zmęczoną gładzi skroń:
- Mc’dallenko wybacz mi,
że tak czas zajmuję Ci
ale właśnie przejeżdżałem
i o tobie pomyślałem.
Wyjdź na nocny spacer znów,
to Ci szepnę kilka słów.

Siedzi Tomek na Rejmonta,
zagnał Magdę gdzieś do kąta
i w Trellkovskim przy stoliku
robi różne fiku-miku:
to z ulotek coś tam składa
i konstrukcję swoją bada
na parawan czy się nada
(bo się świeca tak z nim droczy,
że w zielone razi oczy),
to zagadki jej zadaje
(może jemu się wydaje,
że odkryje w niej geniusza
więc ją do wysiłku zmusza?)
no a ona godnie staje
na zadania wysokości –
czasem tylko się pozłości,
że ją miły oszukuje –
podpowiadać coś próbuje!

Siedzi Tomek po pas w Skawie
a Magietka gdzieś na trawie.
- Choć Maleńka, tu popływaj!
Trochę życia poużywaj!
No a ona się zgodziła,
bo naiwna bardzo była. :)

               ***



Ona z Żar, a on z Krakowa –
chociaż ich dzieliła mowa
(on wciąż „pole”, ona „dwór”)
nie popadli w zbędny spór,
bo lubili się – po prostu,
mimo ich różnicy wzrostu
(ona – niczym ta topola,
on...przy ziemi zostać wolał).

Wkrótce w małym mieście Kraka
wieść gruchnęła piękna taka:
oto córka Konikowa
jest na świecie! Już gotowa
by rozrabiać i wariować,
biegać, tupać, w szafie chować –
radość wszystkim podarować!

Mila rosła, jadła, tyła
i gdy dobrze już mówiła
to...się mamie oświadczyła
(zamiast taty, co chyba się bał,
bo za córką z kwiatami stał).

Potem ślub był i wesele,
gości było mało-wiele,
w Przegorzałach tańcowano
(a zaczęto całkiem rano)
i do nocy się bawiono –
cudnych ludzi zacne grono.

Potem lat minęło kilka –
choć wydaje się, że chwilka –
Tomasz został ojcem syna...
i Milence zrzedła mina
(bo to małe całkiem było,
nie mówiło, nie chodziło,
bawić się nie potrafiło).

To był czas rodzinny bardzo,
inni takim życiem gardzą,
ale Tomek lubi bliskich –
Milę, Jurka, żonę – wszystkich!
Jednak czas ma to do siebie –
czy na ziemi czy na niebie –
że dla wszystkich równo leci,
(dla rodziców, i dla dzieci) –
cicho i niepostrzeżenie
i zagarnia cudze mienie:
gładką cerę, kolor włosów
(nie oszczędza nawet bossów).
Nim się człowiek opamięta
już het za nim droga kręta,
już się zbliża do połowy,
choć usilnie do swej głowy
takiej myśli nie dopuszcza
i fantazji wodze puszcza:
mam lat ze dwadzieścia parę,
bujne włosy i gitarę!

Tak też właśnie z Tomkiem było –
bardzo go to zaskoczyło,
że w czterdziesty rok już wkracza...
nie, nie on! To COŚ go wtłacza!...

Nie wiem jakie są przyczyny,
że w te pełne urodziny,
 Tomek zmienia życia wizje
podejmując tak decyzje,
by się wszystko pozmieniało –
co leżało, by powstało,
co zaś stało...by latało.

I tak, w swym czterdziestym roku
Tomek mocno zwolnił kroku –
firmę zamknął, ściągnął długi
za świadczone swe usługi,
ze wspólnikiem się pożegnał ...–
stresy wszelkie w mig odegnał.


               ***


Siedzi Tomek z dzieciakami
i zajada się chrupkami.
Ze stoickim wręcz spokojem
znosi małych dzieci dwoje,
co to zawsze rozrabiają –
innych zajęć nie uznają.
Jurek dorwał się do much
i obraca muchy w puch,
Mila zaś do szafy wlazła
różne noże tam znalazła,
teraz z nimi biega, skacze –
bawi się, że jest Apaczem:
pohukuje, głośno krzyczy,
ciągnie Jurka na psiej smyczy...
Wbrew wrodzonej swej radości
Tomek już się nieco złości:
- Wypłoszycie wszystkich gości
u sąsiadów piętro niżej!
Chodźcie no tu trochę bliżej –
coś wam powiem, małe gady,
już wytrzymać nie dam rady.
Do przesady rozrabiacie
i umiaru nic nie znacie!
Jak nie będzie tu spokoju
wkroczę wtedy ja do boju!
Jak dołączę do zabawy
to rozbolą was aż stawy
tak będziecie mknąć w popłochu!
Jeszcze wam rozrzucę grochu
by się trudniej uciekało...
jak zabawy macie mało!

Siedzi Tomek w Auto-cadzie,
już poinformował Madzię,
że do domu późno wróci
(niech się Madzia tak nie smuci),
bo inwestor chce mieć „JUŻ!”
a bez tego ani rusz –
nie zapłaci, koniec, basta!
(będzie klops więc zamiast ciasta).
Siedzi więc i projektuje,
że się zgodził już żałuje,
bo inwestor kombinuje –
...tu wieżyczkę, tam kolumnę
(wnuki będą ze mnie dumne!),
coś przesunąć, dobudować,
tamto zaś przeprojektować,
tutaj jeszcze coś pomierzyć,
tu podwyższyć, tam poszerzyć;
- O garażu też myślałem...
tylko wcześniej zapomniałem...
Ale co tam taki garaż –
jeśli tylko się postarasz
pan go zmieścisz pod, lub nad
(żeby uratować sad).
Oprócz tego słupków kilka –
przecież to dla pana chwilka,
rach-ciach pan to narysujesz,
u branżystów obstalujesz,
jeszcze dodasz drugą bramę...
za pieniądze takie same.
Więcej panu nie zapłacę,
bo inaczej na tym stracę
i się przez to nie wzbogacę!
A w ogóle to nic nie mam
(żem bogaty – wielka ściema,
zwykłe ludzkie, podłe plotki
rozsiewane przez me ciotki).
Jestem biedny niczym mysz –
jadam tylko z wodą ryż.

Siedzi Tomek z inwestorem
myśli: „Przecież to jest chore –
czy to rano, czy wieczorem
tylko praca, praca, praca!
Często gdy do domu wracam
dzieci w łóżkach już, pomyte –
ich zabawy wyśmienite
przeszły gdzieś tam poza mną,
no a teraz smacznie śpią.
Ja w nerwicę chyba wpadnę –
schudnę, zwiędnę i pobladnę!
Żyję samą tylko pracą...
fakt, że całkiem nieźle płacą
(bo nie wszyscy inwestorzy
cwani to kombinatorzy),
ale jednak chciałbym pożyć
jakoś bardziej tak realnie,
a nie tylko wirtualnie –
w telefonie mojej żony,
nieobecny, wciąż zmęczony..
Muszę zmienić życia tryb –
ciut mniej pracy, więcej ryb!
I dla dzieci czas mieć muszę
(bo inaczej się uduszę),
trochę książek naukowych,
trochę sportów bardzo zdrowych:
basen, rower i spacery...
Trzeba mocno chwycić stery –
w inną stronę pożeglować,
żeby później nie żałować
braku wspomnień i chwil pustych,
żeby swych pieniędzy tłustych
nie przeliczać w samotności –
bez przyjaciół, bez miłości,
bez dzieciaków mych kochanych...
stary, gruby, sfrustrowany...

Siedzi Tomek w urodziny
minę ma jak pół cytryny
by posolił oraz zjadł,
w czarną rozpacz jakby wpadł.
I w kalendarz się wpatruje,
„Stu lat!” życzeń wysłuchuje...
 i się czuje...jeszcze gorzej,
bo uwierzyć w to nie może:
- Teraz mam już lat czterdzieści –
w głowie mi się to nie mieści!
Czuję się tym przerażony...
zrozpaczony...zawiedziony...
że ten czas tak szybko mknie
i unosi z sobą mnie.
Choć  go nie prosiłem wcale
to ten podlec, ten padalec
wciąż ponagla i pogania,
bo nie lubi w miejscu stania.
A ja sam bym tutaj doszedł –
mam wodery i kalosze!
Może bym się tak nie spieszył...
może trochę więcej grzeszył...
na postojach odsapywał....
i wariata czasem zgrywał –
że zgubiłem się i nie wiem...
że nie jestem wcale pewien,
którą drogą do czterdziestki...
i że również do dwudziestki
ja spokojnie sobie mogę
choćby zaraz ruszyć w drogę –
jeśli by się okazało,
że się tam zakorkowało...
No i wreszcie bym doczłapał...
i ozorem bym nie kłapał,
że się dużo nachodziłem
do czterdziestki nim dobiłem.
Cóż mi teraz pozostało?
Cieszyć się, że przecież w końcu
nie tak mało jest przede mną drogi w słońcu!










.












Historia "O Koniku...." jest jednak tylko dodatkiem do tego głównego prezentu...
Mam zamiar spełnić (z przyczyn ode mnie niezależnych nie mogłam tego zrobić wcześniej)
jedno z Jego marzeń...
Jak już to zrobię, to zaktualizuję ten post i dodam zdjęcie :)





.