piątek, 21 sierpnia 2015

Prezent dla chrześnicy


Czy dostaliście kiedykolwiek od razu jeden prezent na
1., 2., 3., 4., 5., 6., 7., 8., 9., 10., 11., 12., 13., 14., 15., 16., 17. i 18. urodziny,
który właściwie nie jest jednym prezentem, bo tak naprawdę 
będzie wieloma (docelowo osiemnastoma) prezentami?
Nie? To przeczytajcie i obejrzyjcie, co poniżej...
i zazdrośćcie Zamawiającym genialnego pomysłu! :)








Tym razem droga od wstępnego pomysłu do konkretów była baaardzo długa.
Wiele godzin przeglądania wzorów tkanin, X wymienionych maili i Y telefonów...
a potem moje kombinowanie, jak to ugryźć, żeby było dobrze.

 Otóż, Zamawiający zostali niedawno prawdziwymi :) Rodzicami Chrzestnymi.
I wymyślili, że chcieliby podarować chrześnicy 
coś w rodzaju książeczki-albumu z...czymś w rodzaju kopert :)
Chcieliby bowiem przez najbliższe 18 lat na każde kolejne urodziny
wkładać tu COŚ (co - niech to pozostanie tajemnicą, na wypadek gdyby za kilka/kilkanaście lat
pewna młoda dama nie trafiła na ten wpis i nie zepsuła sobie niespodzianki:)
a następnie zaklejać/zapieczętowywać :P owo COŚ, 
aby nie kusiło małych rączek :)
 Obdarowana będzie bowiem mogła otworzyć wszystkie "prezenty" dopiero w dniu 18. urodzin.
Oczywiście oprócz wkładanych tu COŚ-ów ;P młoda dama będzie co roku dostawała
również jakiś prezent odpowiedni do wieku.


Ponieważ album będzie w użyciu tak długi czas - 
a więc obejmie zarówno małe dziecko, dziewczynkę, nastolatkę, jak i młodą kobietę,
szukaliśmy takiego motywu na okładkę,
którego nie powstydzi się ani 5-, ani 13-, ani 18-latka.






I tak powstał album z osiemnastoma kopertami w pastelowych kolorach.












 Po raz pierwszy użyłam tu ociepliny na okładkę, żeby była taka bardziej...mięsista :)










Do kopert (zrobionych z grubszego papieru, dzięki czemu są sztywne...
znaczy się trzymają fason :)
dokleiłam wycięte z białego brystolu i wcześniej zszyte grzbieciki.









Koperty mają pasek samoprzylepny,
ale najprawdopodobniej (taki jest wstępny plan Zamawiających) Młoda Dama 
będzie co roku pieczętować każdą kolejną kopertę odbijając przy tym swój paluszek :)









Ponieważ album ma wymiary jakie ma ;)
a papier do scrapbookingu ma wymiary jakie ma :)
nie udało się zrobić wklejki na całość -
musiałam dociąć ją do szerokości grzbiecików
(inaczej wklejka kończyłaby się mniej więcej w połowie szerokości koperty;
oczywiście zrobiłam próbę - wyglądało głupio).




















Mój mąż wpadł jeszcze na taki pomysł, że można by się pokusić, 
kupić większą ilość tkaniny, z której powstała okładka
i co roku wymyślać jakiś prezent z niej zrobiony/uszyty
(np. chusteczka na głowę, mała, ozdobna poduszka, pamiętnik, maskotka, piórnik,
kredkownik, kosmetyczka, etui, worek na strój gimnastyczny itp.).
To byłby już absolutny hit! :)
Tylko trzeba by dobrze się zastanowić jak przechowywać materiał, żeby nie wyblakł
i nie stracił na jakości przez te lata.

Jednak bez względu na to, czy Zamawiający się zdecydują, czy nie
na taki krok to i tak uważam, że jest to najbardziej pomysłowy
i w ogóle najcudowniejszy prezent na chrzest/pierwsze urodziny
o jakim kiedykolwiek słyszałam! :)







.




sobota, 15 sierpnia 2015

Jak Wojtek nie został strażakiem...czyli prezent na 40. urodziny


Każdy zna takie osoby - mają super wyrazistą osobowość, sprecyzowany gust, rozległą wiedzę, 
a przy tym nie lubią zbędnych gadżetów
(a te niezbędne zdaje się, że już wszystkie mają) 
i zadowala ich tylko najlepsza jakość...
Kiedy więc przychodzi podarować takiej osobie prezent urodzinowy...
A jeśli jeszcze są to 40. urodziny...I do tego ten ktoś to przyjaciel...
Myśleliśmy nad tym od tygodni - i nic!
Dosłownie NIC nie przychodziło nam do głowy.
Kiedy do urodzin zostały 3 dni byliśmy już naprawdę spanikowani.
Chociaż jubilat nie wyprawiał z tej okazji żadnej hucznej imprezy
to jednak opcja, że nie będziemy mieć żadnego (!) prezentu nie wchodziła w grę.
I w końcu przyszło mi do głowy,
że napiszę coś o Nim - coś z przymrużeniem oka, coś śmiesznego, coś...rymowanego! :P

Tekst Jak Wojtek nie został strażakiem powstała w 2,5 dnia
(a dokładnie - w trzy noce).
Część faktów (np. o nigdy nie ukończonej powieści, czy o psie Bamboszu)
została mi zdradzona przez bliską osobę jubilata :),
część znałam, a część jest zupełną fikcją literacką :P
(żadne wydarzenie, ani w ogóle nic co jest istotne nie zostało zmyślone - 
'dowymyślałam' tylko takie drobnostki, żeby mi się lepiej rymowało;)






Jak Wojtek nie  został strażakiem
(bo fajnym był bardzo chłopakiem)


Historię wam taką dzisiaj opowiem
o tym co działo się kiedyś w Krakowie.
Owego roku – siedemdziesiątego piątego,
w lipcu – dokładnie to było drugiego,
czyli równiutko czterdzieści lat wstecz
taka się dziwna stała rzecz,
rzekłabym nawet dość niesłychana,
bo oto pani urodziła tu pana...
Wojciecha!
Jedyna w tym taka pociecha,
że choć Wojciechem go zwały
to na początku był przecież mały –
normalny znaczy się chłopiec,
co w trampkach wchodził na Kopiec –
ma się rozumieć Kościuszki,
łapiąc garściami  muszki.

Gdy ledwie miał lat trzy czy cztery
bardzo ciągnęło go już do kamery.
Oglądał, marzył, wymyślał, podziwiał,
w snach reżyserem sławnym już bywał,
w szeleście dolarów pachnących już pływał...
Jednak w tych czasach trudnych Krakusy
takie zbyteczne zachodnie luksusy
za szybą jedynie czasem widziały –
w Pewexach na półkach wszak tylko bywały.

A zatem
ze zwykłym to aparatem
(zaznaczmy: fotograficznym),
rowerem cokolwiek socrealistycznym
zwykł Wojtek, nasz miły chwat
zwiedzać pobliski świat,
a ściślej pomysł miał taki,
że jeździł podglądać ptaki.
W tym czasie Wojtek też miał
psa co Bambosz się zwał
(lecz choć tak dumnie się wabił
to urok miał wcale nie żabi).
Lubili się, nawet bardzo,
choć pańcie psem takim gardzą.

Jednak nie same radości
Wojtek w swym życiu gościł.
Choć było w nim sporo słodyczy
to i pucharek goryczy
wychylić duszkiem mu przyszło
w tym mieście rodzinnym nad Wisłą.
Nie dość, że Bambosz zaginął
(może gdzieś statkiem popłynął),
to jeszcze taka  wstrętna zasadzka,
prawie zupełnie znienacka –
na odludzie przeprowadzka!
Ach, ci okrutni rodzice,
toż gorsze to niż Balice –
podkrakowskie (!) Łagiewniki –
modły same, śpiewy, krzyki.
Jak tu sobie znaleźć żonę
jak tu wszystkie rozmodlone?!
W dodatku stąd wszędzie daleko –
ni to w centrum, ni nad rzeką!
Gorycz się z Wojtka wylewa,
przestał nucić, już nie śpiewa,
złość się w nim tylko gotuje,
krew tak spokojną mu psuje.
Lecz tak się szczęśliwie stało,
że pióro w pobliżu leżało.
I złapał je Wojtek natchniony:
- Może nie znajdę tu żony
ale choć książkę napiszę,
na papier wykrzyczę tę ciszę!
Tak obsmaruję  tę wstrętną dzielnicę,
tyle czarnego PR-u przemycę,
że duszy me wstrętne te Łagiewniki
odwiedzać będą już tylko...koniki!
Żaden turysta tu nie przyjedzie
(trudno, rodzina żyć będzie w biedzie).
„Poślizg łagiewnicki” – to tytuł chwytliwy,
postmodernistyczny i wcale  nie ckliwy,
jak ulał do książki zamysłu pasuje
(choć się dość ciężko z czymkolwiek rymuje J).
W ten sposób bestseller światowy
mam już w zasadzie gotowy.
Ech, gdybym tylko ukończył go szybko
problem sakiewki na zawsze by zniknął...

Później, gdy Wojtek podrósł troszeczkę
to do Myślenic jeździł nad rzeczkę,
całkiem zwyczajnym motorem
z dużym cylindrem i małym zaworem.
Bohater nasz szybko dorastał
i czas samochodu wnet nastał.
Dorobił się Wojtek nasz Skody
i nią się wyprawiał na gody.
Jak widać burzliwe miał lata młodości –
do Niemiec nawet na dłużej zagościł,
miłości tam szukać próbował
a oprócz tego fotografował
te bardzo nieskromne Niemki,
zaś w przerwie  ucinał drzemki
na (jeszcze nie euro-)paletach
i marzył o polskich kotletach.
Nie trwało to jednak wiecznie,
gdyż w Niemczech nie było bajecznie..
Wrócił więc Wojtek do Polski –
chciał zostać jak Jan Jakub Kolski.
Pracował więc bardzo wytrwale
we wciąż młodzieńczym zapale.
Dla Teatru Telewizji
miał głowę pełną wizji,
lecz już dla prezesa ---*
to starał się, to robił zmyłki.
Następnie reklamą się parał –
jak zwykle bardzo się starał.
Raz nawet, rzecz niesłychana,
sam zagrał – z choinką pana.

W tym czasie, a nawet ciut  wcześniej,
zupełnie na jawie, nie we śnie
serce Wojtka wrażliwe
poznało uczucie prawdziwe!
Monika Zosia Pamela
choć nie żądała wesela
to w serce trwale się wbiła
i dzieci nawet powiła.

Rodzinnie  teraz lata mu lecą
i wydoroślał Wojtek już nieco.
Dawno na gody nie jeździ już Skodą,
przy tym ubiera się zgodnie z modą,
butów na skórze ma ze trzydzieści,
apaszek mnóstwo – gdzie to się mieści?
Włosom swym również nierzadko dogadza
i do fryzjera-stylisty chadza.
A jeśli chodzi o włoskie żarcie
Wojtek jest mistrzem – przyznam otwarcie.
Gotuje lepiej od Kurta Schellera,
zawsze najlepsze wino wybiera –
gentelmen przecież nie chodzi na skróty
(zwłaszcza gdy nosi najlepsze buty!).

Dziś Wojtek wkracza w wiek już dojrzały,
myśli co lata przeżyte mu dały:
- Piękne, okrągłe czterdzieści lat
to jednak czasu dość spory szmat,
lecz cóż osiągnąłem
pracując z mozołem?
Nie jest tak źle, drogi Wojciechu,
nie możesz mówić o wielkim pechu.
Choć, prawda, nie zawsze słońce wprost świeci,
to jednak masz piękne i mądre dzieci.
Poza tym wszystko jeszcze przed tobą –
różne się rzeczy wydarzyć mogą.
Fakty są jasne, wyliczyć można,
rzecz to nie trudna, ani też zdrożna –
bestseller Wojtka wciąż może powstać,
sławnym pisarzem może więc zostać,
może być także znanym aktorem,
lub też genialnym operatorem.
Nie zrobił w Hollywood kariery JESZCZE
lecz sławę światową wkrótce mu wieszczę!
Wojtek osiągnął też bardzo wiele,
bo jest najlepszym nam przyjacielem.
I choć prywatnym jet’em nie lata,
to przecież cudowny jest z niego tata!

Morał z tej bajki wynika taki:
nie ważna sława –
ważne dzieciaki!
...a z tej z kolei nauki
jasno wynika, że również wnuki.
A przecież by kiedyś móc zostać dziadkiem
najpierw być trzeba czterdziestolatkiem!



 * cenzura :) jako że pojawia się tu nazwisko

czwartek, 6 sierpnia 2015

Nuty - zawieszka nad łóżeczko




 Odgrzebałam na starym komputerze zdjęcia nut,
które uszyłam ponad rok temu -
zupełnie już o nich zapomniałam :)
Komplet nut, który może być (ale nie musi :P)
zawieszką nad dziecięce łóżeczko* poleciał, z tego co wiem,
za granicę do małej dziewczynki, która miała szczęście
urodzić się w bardzo muzykalnej rodzinie.


 * taką samą zawieszką jak ta z papugami:





Potem, dosłownie "na kolanie", w przeddzień mojego wyjazdu do rodziny
 powstała jeszcze jedna nutka (szkoda, że nie pomyślałam wcześniej - wtedy bym zdążyła więcej...)-
dla małej Tosi, której tato od lat związany jest z muzyką :)