sobota, 19 września 2015

Album ślubny (fotograficzny)


 To była sytuacja idealna - kilka konkretnych wytycznych i duuuużo wolności dla mnie ;)
Otóż, Zamawiająca poprosiła o album na zdjęcia... ślubne
(tzn. w czasie wesela goście będą mieli możliwość zrobienia sobie "polaroidowego" zdjęcia, 
włożenia go do albumu i umieszczenia pod/nad/obok niego jakiegoś wpisu)
określając tylko liczbę zdjęć, jaką powinien pomieścić,
oraz kolor niektórych stron (jako, że Pan Młody ma mieć granatowy garnitur, 
a Panna Młoda amarantowy pas w sukni, co któraś strona - niekoniecznie symetrycznie - 
miała być właśnie granatowa lub amarantowa).
Reszta, czyli wymyślenie okładki, wybór papieru na wklejki, koloru "normalnych" stron, czy nici do zszycia miał należeć już do mnie.



 Początkowo chciałam kartki znitować nitami introligatorskimi
i zrobić album w układzie poziomym,
ale po pierwszych testach zrezygnowałam - kartki nie otwierały się na tyle dobrze,
żeby wygodnie się je wertowało, a co dopiero cokolwiek pisało.

Ponieważ na zaproszeniach ślubnych Państwo Młodzi mieli zeskanowane swoje zdjęcia 
i chcieli je umieścić gdzieś w albumie
postanowiłam spróbować wykorzystać je na okładce.
Pomysłów miałam kilka, ale po wstępnych testach i jednej - nieudanej próbie,
stanęło na ramcę w kształcie "polaroidowego" zdjęcia, które zabezpieczyłam 
przed ewentualnym zniszczeniem przezroczystą płytą (chyba) pleksi
(wycięłam z ramki kupionej w Ikei :).
Ramkę obiłam amarantową (i tu jest pewna wątpliwość, ponieważ mój mąż twierdzi, 
że amarantowy ma w sobie więcej czerwieni ;) tkaniną
oraz przyszyłam (i dodatkowo przykleiłam) mały metalowy aparat fotograficzny.










 (powyżej rozjaśniłam/rozmyłam zdjęcie Młodych celowo - 
nie chciałam dysponować wizerunkiem osób trzecich bez ich zgody :)






Na wklejki w środku zamówiłam papier z motywem kliszy fotograficznej.
Wybór motywu zdjęć w tym albumie nie jest jednak związany z moją 
fotograficzną pasją :)
Po prostu dowiedziałam się, że Młodzi poznali się w ciemni fotograficznej :)


















 Pierwszą stroną albumu jest półprzezroczysta kalka z delikatnymi białymi serduszkami).










Po pierwszym (i jak na razie ostatnim :) albumie-kopertowniku, który robiłam
zastrzegłam sobie, że nigdy więcej nie będę robić doszywać grzbiecików!
No i...nie dotrzymałam danego sobie słowa:)
Okazało się, że nigdzie, absolutnie nigdzie nie ma amarantowego brystolu w formacie A3 
(żebym mogła składać kartki na pół i normalnie zszywać).
Tylko w jednym sklepie (a obeszłam wszystkie w Krakowie) udało mi się znaleźć
ostatnie 5 kartek amarantowego (choć są co do tego - jak już pisałam powyżej - pewne wątpliwości :)
brystolu w formacie A4, więc...nie pozostawało mi nic innego jak wycinać, składać, zszywać i przyklejać moje ukochane :P grzbieciki.










 Album zszyłam amarantową (? :)) nicią...








...ale żeby nie było, że większość pod Pannę Młodą dobrane,
to przestrzenie między stronami (między tymi gdzie nie są widoczne przeszycia)
są zaklejone granatową tasiemką.






Czyli wertując kartki
raz przez środek biegnie amarantowe przeszycie...








...a raz granatowa tasiemka.


 





Ponieważ na jednej stronie mają być wklejone dwa zdjęcia
musiałam każdą ze stron przedzielić na pół, żeby jakoś utrzymać gości w ryzach z wielkością wpisów.








I tak którejś nocy powstały cienkie paseczki z imionami Państwa Młodych i datą ślubu.
Wielkość czcionki (...która urzekła mnie swoją...niechlujnością ;) dobrałam na tyle małą,
że w połączeniu z sercami wygląda na pierwszy rzut oka jak tasiemka z jakimś ozdobnym wzorem.















 Aby nie komplikować gościom życia i nie zmuszać do samodzielnego przyklejania narożników
(i tak będą musieli sprostać nie lada - zważywszy na okoliczności - wyzwaniu 
i  utrafić w cztery małe trójkąciki :P
na prośbę Zamawiających zrobiłam to wcześniej.
 







Przy każdej kolejnej nowej rzeczy, którą robię sporo się uczę.
Tym razem nauczyłam się, że:
1. Robiąc taki duży album muszę się zaopatrzyć w większe ilości kleju introligatorskiego
(żeby się znów nie okazało, że o wpół do pierwszej w nocy kończy się klej...:P)
2. Następnym razem będę skłonna przejść i drugie 16 kilometrów
tylko po to, żeby znaleźć kartki A3 w odpowiednim kolorze i nie musieć robić grzbiecików :P
3. Nie należy przyklejać tasiemki materiałowej taśmą dwustronnie klejącą 
(a przynajmniej nie tą, którą ja kupiłam).
4. Bez jakiegoś porządnego ścisku introligatorskiego (muszę natychmiast sobie coś wymyślić 
i zamówić u stolarza) na dłuższą metę nie ma szans.
5. Należy zachować ostrożność do samego końca, bo może się tak zdarzyć, 
że przetnie się palec (i to sakramencko głęboko) pakując już album do wysłania i ucinając tasiemkę...
(pomijając już ranę, to nie wątpię czy ktokolwiek chciałby mieć
ślubny album naznaczony krwią jego autorki :P





 Cóż, mam cichą nadzieję, że album choć trochę przypadnie do gustu Młodym,
ale jeszcze bardziej mam nadzieję, że Młoda Para będzie Młodą (duchem;) Parą
 i za 3, i za 9 i za 76... lat :)
Zawsze radosnej świeżości bycia razem, Martyno i Mariuszu!
 :)




2 komentarze: